Wyprawa rowerowa Cyklozy nad Morze Relacja

Dwóch członków klubu turystyki rowerowej Cykloza z Sosnowca limitlimit i gozdi_89gozdi_89 postanowiło wyruszyć rowerami nad morze. Ich wyprawa przewidziana jest na około 2 tygodnie. Postaram się w miarę możliwości zamieszczać tutaj dzień po dniu ich relacje.

Dzień czternasty 10.08.2012


limitlimit
I nastał ten dzień, kiedy nasza wyprawa się skończyła. Niestety nieco inaczej niż planowaliśmy ale przyczyn było kilka. Po pierwsze pogoda. Z przyjemnych 25 stopni (i więcej) temperatura spadła poniżej 20. Do tego silny wiatr i dosyć częste opady. Wszystko to nas mocno spowalniało i pozbawiało sił. Dodatkowo ostatnie 3 dni wyprawy jechałem przeziębiony i przyjemność z tej jazdy miałem raczej nie za wielką.
Kolejnym powodem, dla którego nie zakończyliśmy przejazdu jak było w planie to fakt, że i tak byśmy w terminie się nie zmieścili. Po drodze włączył nam się tryb zwiedzania i nagle okazało się, że jest mnóstwo miejsc wartych obejrzenia na naszej trasie zaczynając choćby od Malborka i Gniewa. Sam Malbork to ponad 3 godziny zwiedzania z przewodnikiem i jeszcze czasu brakuje by wszystko zobaczyć. Różne inne atrakcje zabierają czas i uniemożliwiają robienia dziennych zakładanych 120 km.
Znać daje także o sobie zmęczenie materiału. Coraz trudniej rano się zebrać do wyjazdu i coraz wcześniej chce się przytulić głowę do poduszki. 2 tygodnie jazdy niemal bez przerwy poważnie wyczerpują.
Z tych i innych mniejszych lub większych powodów zdecydowaliśmy dziś zakończyć nasz wspólny z Marcinem wyjazd na mieście Toruniu. Odpocząwszy w Domu Turysty PTTK, odwiedziwszy oddział PTTK w Toruniu i po rozmowie z przemiłą panią pełniącą tam dyżur, podjęliśmy próbę zobaczenia tego i owego. Udało się nam zwiedzić muzeum choć niestety dość ekspresowo, odwiedziliśmy dom Mikołaja Kopernika, pospacerowaliśmy pod toruńską krzywą wieżę i pognaliśmy na dworzec kolejowy na pociąg do Dąbrowy Górniczej.
Po ponad 6 godzinach w średnio komfortowych warunkach (pociąg nie miał wagonu przystosowanego do przewozu rowerów) docieramy do celu.
Na peronie wita nas może nieco przypadkowy ale jednak komitet powitalny. Wymieniamy powitania, kilka wrażeń na szybko i rozjeżdżamy. Marcin z komitetem na Zagórze, ja przez Zieloną, Łagiszę i Gródków do siebie.

Podsumowanie?
1300 km przejechanych;
straty w sprzęcie: bagażnik i koło u nie, dętka u Marcina;
zużycie sprzętu: u mnie kaseta i łańcuch (dorżnięte przy jakichś 5000 km);
nieprzeliczone bajeczne widoki, których ślady niegodne pozostały na zdjęciach;
spotkanie wielu życzliwych i sympatycznych ludzi w całym kraju (Witku, to zwłaszcza o Tobie mowa);

Refleksje?
2 tygodnie na taki wyjazd to dużo za mało.
Również dzienny dystans 120 km przy założeniu, że coś zwiedzamy i oglądamy to zdecydowanie za dużo. W Polsce jest mnóstwo przepięknych miejsc (przyroda, budowle), na których poznanie trzeba więcej czasu.
Ewentualna druga taka wyprawa będzie miała raczej inny przebieg. Dystanse dzienne będą krótsze. Początek dnia będzie poświęcony na zwiedzanie a czas popołudnia i wieczoru przeznaczony na dotarcie do kolejnego miejsca noclegowego.
Przy małej grupie (2-4 osoby) praktycznie można obyć się bez namiotu bo nocleg zawsze się znajdzie i to za umiarkowaną cenę (choć standard bywa różny).

Generalnie, choć planu nie udało się zrealizować, to jestem bardzo zadowolony, że mimo wszystko byłem, gdzie byłem i widziałem co widziałem. Dowiedziałem się też jeszcze co więcej pozostało do zobaczenia i jest to świadomość, która prawdopodobnie za jakiś czas (2-3 lata) ponownie skieruje mnie na podobną wyprawę.

Teraz czas na odpoczynek (czyt.: dystanse dzienne mniejsze niż 100km) i podleczenie przeziębienia. Ponadto w końcu będzie kiedy uzupełnić wpisy o zdjęcia, których też zebrało się całkiem sporo.

Dzień trzynasty 09.08.2012

limitlimit
Pospaliśmy dziś do 8:00 a potem gonitwa żeby się zebrać przed 10:00 i zdać pokój.
Ruszamy do informacji turystycznej w centrum i tam zostawiamy rowerki a sami piechotką udajemy się do muzeum. Trochę czasu nam tam zeszło bo muzeum to w sumie 3 budynki. W jednym galeria malarstwa, w drugim ekspozycja tematycznie związana ze szkołą ułanów a w trzecim przekrój od historii aż do czasów powojennych. Jest co oglądać. Muzeum zajmuje między innymi budynek dawnego spichlerza. Od strony wejścia to tylko 2 piętra ale faktycznie… Wybierzcie się sprawdzić :-)
Po zwiedzeniu muzeum wjeżdżamy na górę zamkową ale zgania nas stamtąd deszcz. Zamku faktycznie nie ma, są tylko ruiny, które obecnie przekopują archeolodzy. Na szybko tylko 2 foto i chowamy się pod przewiązkę nad ulicą w oczekiwaniu na ustanie deszczu.
Ścieżką rowerową wyjeżdżamy w kierunku granic Grudziądza i zmierzamy do Chełmna. Zatrzymujemy się na moment przy Lidlu. Moment rozciąga się w czasie bo tu przychodzi nam przeczekać kolejny deszcz. Dłuższy i intensywniejszy.
Potem dalej ścieżką jedziemy do celu. Przez cały czas z prawej strony (od zachodu) mamy wiszącą chmurę. Próbujemy uciec spod jej wpływu ale nie jest to łatwe bo silny, boczny wiatr mocno targa rowerkami i w końcu na chwilę zatrzymujemy się na przystanku żeby przeczekać ewentualny deszcz. Wszystko jednak rozchodzi się po kościach, deszcz nieco słabnie i jedziemy dalej.
Docieramy do Chełmna około 17:00. Chwilę kręcimy się po mieście i w końcu zakotwiczamy na obiad. Za nieduże pieniądze, całkiem niezły. Nieco tylko na nasze wilcze apetyty porcje małe :-) Ale to tak wszędzie jest.
Potem ruszamy do Torunia. Droga w sporej części albo ścieżką rowerową albo chodnikiem (który był albo może będzie ścieżką).
Do Torunia docieramy po 20:00. Całe miasto przejeżdżamy ścieżką i kierujemy się przez Stare Miasto i most nad Wisłą na dworzec kolejowy. Tam okazuje się, że nocne pociągi nie wożą rowerów z założenia. Dodatkowo najbliższy jako tako nam pasujący jest po 2:00 w nocy. Bezpośredni dopiero o 7:00 rano a następny po 15:00.
Garmin mówi, że jest niedaleko Dom Turysty PTTK. Dzwonię. Jest miejsce. Wracamy przez most nad Wisłą podziwiając (i focąc) widok oświetlonego Starego Miasta. Potem po drodze jeszcze spektakl podświetlonej fontanny tryskającej wodą w takt muzyki. Piękne widowisko ale spieszymy się na nocleg więc poświęcamy tylko chwilę czasu.
Trafiamy w końcu na kwaterę. Pakujemy się do pokoju. Jutro można będzie pospać dłużej bo doba kończy się dopiero o 12:00. Będzie też czas pozwiedzać Toruń. Wybieramy się na pociąg po 15:00.

Dzień dwunasty 08.08.2012

limitlimit
Dziś długie spanie w celu zregenerowania sił i próba stłamszenia przeziębienia. Niestety nie wyszło. Wyjeżdżamy po 10:00. Na początek na zamek w Malborku obejrzeć katapulty ale jeszcze nieczynne więc ruszamy dalej.
Pogoda beznadziejna. Wieje. Zimno. I ciągle gdzieś widać opady.
Dziś w planie zwiedzanie. Jedziemy na początek Sztum. Tam nie ma czynnej wystawy więc tylko focimy zamek wokół i ruszamy dalej.
Po drodze dopada nas w końcu deszcz. Brakło dosłownie 300m do przystanku by bezpiecznie przeczekać kilkunastominutowy deszcz.
Docieramy do przeprawy promowej w Janowie i trochę czekamy aż na drugim brzegu zapakują się samochody i piechota a prom przebędzie Wisłę. W końcu pakujemy się i po kilkunastu minutach jesteśmy na drugim brzegu. Od razu jedziemy na zamek w Gniewie, kupujemy bilety i zwiedzamy budowlę z przewodnikiem. Zamek niby mniejszy od malborskiego ale też robi wrażenie. W tej chwili trwają prace remontowe ponieważ zamek znalazł właściciela i ten ma co do niego plany. Można już w zamku pomieszkać. Jedno ze skrzydeł stało się hotelem.
Po zwiedzeniu zamku jedziemy na rynek zjeść obiad i wracamy na przeprawę promową.
Wsiadamy na prom i zaczyna kropić deszczyk. Na szczęści zanim prom na dobre odbił ustaje.
Jedziemy dalej do Kwidzyna. Tam jesteśmy przed 18:00 i nie udaje nam się odbyć zwiedzania tamtejszego muzeum. Tak więc tylko foto i jedziemy dalej do Grudziądza.
Pogoda fatalna. Ciągle wieje zimny wiatr. Co trochę chmury. Dopiero na godzinę przed zachodem słońca robi się ładniej ale temperatura już nie wzrasta.
Po drodze zakładam czapkę i pełne rękawiczki. Dodatkowo daje mi się we znaki przeziębienie. Zero ochoty na jazdę.
Dojeżdżamy do Grudziądza i jedziemy od razu na dworzec kolejowy. Okazuje się, że stąd nie da się do Katowic dojechać. Tak więc jutro jedziemy bez ciśnień do Torunia i stamtąd wracamy koleją do domu.
Nocleg za nieduże pieniądze w PTSM-ie.

Dzień jedenasty 07.08.2012

limitlimit
Dziś w planach dotrzeć do Malborka i co dalej to się zobaczy.
Rano padało co nieco wydało się niepokojące ale zanim się wygrzebaliśmy z pakowaniem to już był ładny, słoneczny dzień. Wietrzny niestety. Ruszamy po 10:00 najpierw na Tczew. Bocznymi drogami. Do miasta docieramy jakoś koło 11:00 bo to raptem kilkanaście kilometrów. Tam Marcin wynajduje muzeum, które na dodatek zwiedzać można za darmo. Tak też czynimy i godzina ucieka. Muzeum ciekawe: multimedia, ekspozycje, autentyczne zabytki. Warto zajrzeć. Zanim weszliśmy do muzeum nieco pokapało.
Wychodząc mamy znów ładną pogodę. Ruszamy w stronę najstarszego mostu Tczewa (nazwy nie pamiętam) i okazuje się, że jest on zamknięty dla ruchu w ogóle. Jednak piechota i każdy kto tylko zdoła się przecisnąć przez betonowe zapory używa tego mostu. Pytamy jeszcze dla pewności jednego z przechodniów o co chodzi z tym zakazem i czy bezpieczne jest przejście i dowiadujemy się, że most ma być remontowany ale wszystko idzie jak krew z nosa a ludzie nie będą wiecznie na około biegać i spokojnie można przejechać. Tak też czynimy bo inaczej byśmy musieli sporo nadkładać drogi.
W międzyczasie na zachodzie formuje się chmura i zaczynamy naszą ucieczkę przed nią w stronę Malborka. Wpadamy na krajową 22 i ile sił w nogach ciśniemy przed siebie. Wiatr w plecy więc jechało się szybko i lekko. Po drodze z przeciwka machamy sobie nawzajem z innym podróżnikiem na rowerku. Ciekawe, czy go deszcz dorwał. My na 2 km przed Malborkiem zostaliśmy dogonieni przez chmurę ale udało się schować na przystanku nim skończył się deszcz.
Jedziemy w stronę zamku z zamiarem znalezienia noclegu. Trafia się od razu nawet bez odpalania GPS-a. Zostawiamy bagaże, rowerki i robimy zakupy a potem marsz przez most na zwiedzanie. Obchód trwa ponad 3 godziny i jest to sporo deptania ale warto. Zamek jest ogromny, skomplikowany technicznie, bogaty w ekspozycje i ma bardzo barwną historię. Nie udaje nam się zwiedzić podziemi i wejść na wieżę ale refleksja jest taka, że coś na następny raz trzeba sobie zostawić.
Jeżdżenia tego dnia niewiele. Tak pół na pół ze zwiedzaniem i trochę ucieczek przed deszczami. Znacznie chłodniej. Na dodatek tak się czuję, jakby mnie jakieś przeziębienie chciało położyć. Mam nadzieję, że jutro będzie lepiej.

gozdi_89gozdi_89
Wczorajszy dzień zakończony w Pszczółkach, nocleg rewelacja internet śmiga więc nadrabialiśmy zaległości w galerii wrzucaliśmy fotostory z kolejnych dni.

Plan na dziś był dotrzeć do Malborka zwiedzić zamczysko i jak się uda dalej uderzyć na południe.

Z przyzwyczajenia wstajemy dość wcześnie coś koło 6:00 za oknem pada więc dolegiwania ciąg dalszy, w końcu zaczyna się rozpogadzać i wiemy już, że chyba na Malborku się dzień skończy.

Czyszczenie rowerów po wczorajszym błotnistym odcinku specjalnym i ruszamy. Kurs na Tczew. Wiatr z zachodu więc połowę drogi jechało się w miarę, gorzej jak droga szła na południe wtedy walka z bocznym wiatrem. Z drobnymi przerwami docieramy do Tczewa. Jak to już w każdym mieście jedziemy do centrum szukać informacji co bym złapał pieczątkę. Na jednej z ulic trafiam na mapę i kierujemy się w kierunku punktu z literką i. Kolejna chmura nas dopada więc zatrzymuję się pod dachem. Nagle olśnienie jest to muzeum a dokładnie Muzeum dolnej Wisły w Tczewie, tutaj zdobywam pieczątkę, przy okazji dowiaduję się, że wstęp wolny i korzystamy z zaproszenia portiera i udajemy się zobaczyć bardzo ciekawą interaktywną ekspozycję. Również natrafiam na informację, która była za rogiem i tam łapię parę materiałów promocyjnych i oczywiście pieczątkę. Po zwiedzeniu ekspozycji, którą około godziny zwiedziliśmy ruszyliśmy dalej. Garmin prowadzi od razu na krajówkę, a Ja modyfikuję tą trasę i jedziemy najpierw na rynek i dalej na słynne tczewskie mosty na Wiśle, wprawdzie zamknięte dla ruchu samochodowego ale z rowerkami udaje się przedostać na drugą stronę. Coś pięknego po takim moście przejechać. Oczywiście focimy ten obiekt i gonimy do Malborka.

Uciekając przed kolejną chmurą na wysokości Kończewic wpadamy na krajówkę i z pomocą wiatru na plecy 10 km odcinek pokonujemy w rewelacyjnym czasie.

Szukamy kwaterunku udaje się znaleść pod samym Zamkiem więc zostawiamy bety i idziemy najpierw na oblężenie Biedronki skąd wyciskamy ostatnie soki z tego owada i zbieramy się na zdobycie zamku.

Ogarniamy gdzie w tym molochu są kasy i czekamy jak się rozpocznie nasze wejście z przewodnikiem. Ruszamy samego zwiedzania na 3 godziny. Trafiamy na przewodniczkę, która zafundowała nam zwiedzanie w przyśpieszonym tempie aby zdążyć cały program zrealizować. I tak nie udało się wszystkiego zobaczyć, z racji późnej pory nie udaje się zobaczyć wszystkiego.

Etap na dziś krótki Pszczółki - Malbork, a od jutra chyba zmienimy program. Do domu raczej nie dociągniemy i skupimy się na zwiedzaniu i dojechaniu ile się da, a potem na pociąg.

Dzień dziesiąty 06.08.2012

[*user limit]]
Dziś wstępnie plan dotrzeć do Malborka aczkolwiek jest podejrzenie, że to za ambitne założenie.
Okazuje się w drodze, że zdecydowanie za ambitne.
Wyruszamy prawie tak jak zakładaliśmy ale odcinek do pokonania dłuższy bo zamiast z Władysławowa do Malborka trzeba jechać z Jastrzębiej Góry. Niby tylko 9 km więcej ale kto był nad polskim morzem ostatnio to wie, że tam ćma narodu zjechała.
Przebijanie się w ruchu drogowym przez Rozewie i Władysławowo zabiera trochę czasu. Potem wpadamy na ścieżkę rowerową do Pucka i tu nieco tempo wzrasta choć jakoś opornie się jedzie. Parno.
Potem po cichutku wkradamy się do Gdyni zachodząc od opuszczonego obozu indiańskiego.
Dalej przez Sopot częściowo główną gdzie od metra zakazów jazdy po drodze dla rowerów. Odbijamy w kierunku Mola. Tam nas pogania deszczyk. Ścieżką rowerową jedziemy w stronę Gdańska. Po drodze wpadamy pod parasole i zamawiamy obiadek. I tak godzinka schodzi.
Do Gdańska wpadamy znowu nie wiem kiedy. W centrum narodu jakby coś darmo dawali. Ledwo udaje nam się przebić na Rynek i sfocić obok Posejdona. Zaraz potem wyrywamy dalej.
Garmin wpuszcza nas w błoto. Na mapie, którą ma wgraną, droga jest ok. W realu zdążyli od 2011 roku postawić autostradę :-/ Udało nam się to objechać w końcu ale nie obeszło się bez taplania w błocie.
Potem całkiem sporo super ścieżki rowerowej, ciągnący się w okolicach Wiśliny i Lędowa. Przed Suchym Dębem udaje nam się znaleźć nocleg. Szybkie zakupy i potem sprint do celu będący jednocześnie ucieczką przed podejrzanie wyglądającą chmurą. Nocleg w Pszczółkach. Udaje się dojechać na sucho.
gozdi_89gozdi_89
Cel my osiągnęli, czas zawijać do portu i udać się w drogę powrotną.
Etap dzisiejszy Jastrzębia Góra - Pszczółki. :D

Z myślą dotarcia dzisiaj do Malborka, chcieliśmy wcześniej ruszyć i przy okazji wschód słońca zobaczyć nad brzegiem Bałtyku. Co prawda na wschód zaspaliśmy ale i tak o 6:00 rano dzień zaczęliśmy od spacerku brzegiem morza. Szum i fale tego mi było potrzeba, odprężeni wracamy na śniadanie, pora się pakować i ruszać dalej w Polskę.

No cóż kamele załadowane więc ruszamy z myślą, że i tak jak kawałek za trójmiasto wyjedziemy to będzie dobrze. Jak na poniedziałek na ulicach tłok i na chodnikach wcale nie lepiej. Slalomem między tym wszystkim jakoś przebijamy się do Władysławowa. Analiza Garmina co on nam dziś za trasę wyznaczył i ruszamy do Pucka. Trafia się fajnie do samej mariny w Pucku docieramy puściutką ścieżką rowerową omijając te wszystkie korki i robiąc zdjęcia urokliwym miejscom wokół zatoki. Tam krótka przerwa na Rynku, próbuję w punkcie i dostać pieczątkę, ale odchodzę z kwitkiem, próbuję jeszcze w muzeum ale dziś nie czynne wiec też się nie udało. Ruszamy dalej przed nami przeprawa przez Trójmiasto. Bocznymi drogami, przez Kossakowo, gdzie robimy tankownie docieramy do Gdyni od strony Portu do końca sobie nie zdając, że już w niej jesteśmy. Przy pomocy mapy i Garmina przedostajemy się na główną drogę prowadzącą do centrum. Po tylu dniach jazdy bocznymi drogami ciągnącymi się kilometrami czekał nas nie lada wyczyn, światła, ludzie samochody i inne wariactwa miejskie. Nie było tak źle nie które odcinki udawało się przejechać rowerową ścieżką, którą później wjechaliśmy do Sopotu. Nie było za ciekawie w mieście opery leśnej, drogą nie można bo zakaz jazdy rowerem, chodniki wąskie ale się powoli, czasem bardzo powili przedostawaliśmy w kierunku Gdańska.

W Sopocie zakręcamy, ze szlaku i jedziemy na molo, na które nie wchodzimy z racji nadchodzącej burzy. Ja na szybko wpadam do punku i turystycznej przy molo i łapie pierwsze pieczątki dzisiejszego dnia. Zaczyna padać więc ścieżką rowerową wzdłuż wybrzeża (z ciekawą infrastrukturą - ronda, oznakowanie poziome "zwolnij piesi", pasy i progi zwalniające oraz ronda w newralgicznych miejscach) byłem pod wrażeniem jedziemy gdzieś poszukać miejscówki na obiad i jak przestało padać ruszamy w kierunku Gdańska. Tu dopiero był Meksyk. Najpierw tak nas trasa prowadziła zajechaliśmy pod bramę Stoczni Gdańskiej, gdzie udało mi się parę słów zamienić z Panią ze słynnego na całą Polskę kiosku w którym sprzedawane są różne gadżety związane z Solidarnością. Czas leci nie ubłaganie nic prawie nie zwiedziliśmy, a tu już w okolicach 17:00, jedziemy na stare miasto. Za mało czadu by to piękne historyczne miasto bliżej poznać wszystkie alejki po zapychane ludźmi i kramami bo udało się nam załapać na porę jarmarku dominikańskiego. W końcu odbijamy w jedną z uliczek i udaje się załatwić dwie pieczenie na raz. Wpadam do PTTK-u w wiadomej sprawie - rzecz jasna pieczątkowej i robimy sobie foto z Neptunem, przez telewizor wydawał się większy. Wydostajemy się ze strefy ścisku i wbijamy Garminowi trasę by nas z miasta wyprowadził. Nawet mu się to udało, może za małym szkopułem trzeba było znaleść miejsce, gdzie można przeciąć krajową 7. Za pierwszym podejściem trafiamy w total błoto, a potem jedziemy na mojego czuja znajdujemy miejsce, które w cale nie wiele mniej było offroadowe. OS specjalny pokonany i jedziemy do cywilizacji. Jeszcze trochę dnia nam zostało, ale do Malborka nie dociągniemy więc jedziemy ile się da w kierunku południa. Znów trafiamy na lokalną ścieżkę - szlak rowerowy i turlamy się do przodu.

Po drodze w Grabinach mijamy zamek krzyżacki, który jest już w posiadaniu os. prywatnej. Robi się szarówka więc znów pytanie do wielkiego brata Garmina, gdzie ma fajne noclegi. Po analizie mapy pada na Pszczółki. Do noclegu ok. 10 km. Lecimy przez Suchy Dąb, gdzie trafiamy na sklep i robimy zapady żywnościowe. Dalej na Krzywe Koło i długą prostą docieramy Pszczółek, gdzie się zakotwiczamy w gospodarstwie agro.

Dzień dziewiąty 05.08.2012

limitlimit
Dziś dzień jakiś taki do kitu wyszedł.
Rano śniadanie, pranie, próba upchania zdjęć do sieci (nieudana bo Blueconnect przełączył się z HSPA w EDGE) i tak czas poleciał, że pojechaliśmy dopiero po 13:00.
Chcieliśmy dotrzeć na Hel. Od Jastrzębiej Góry do Władysławowa poboczem drogi i drogą na zmianę. Ruch niemożebny.
Potem od Władysławowa miała być ścieżka rowerowa. I była. Tylko ruch na niej taki sam jak na drodze. I do tego sporo piechoty. Pierwsze 10 km to istny slalom i wyprzedzanie bo wszystko turla się w spacerowym tempie. Potem zrobiło się luźniej ale jazda dalej szła opornie. Wiatr właściwie nie wiem z jakiego kierunku ale generalnie przeszkadzający. Nogi nierozgrzane średnio podawały. Dopiero ostatnie 15 km polecieliśmy asfaltem z normalną przelotową prędkością powyżej 30 km/h.
Półwysep helski to niby taki wąski pasek na mapie ale w rzeczywistości to tam całkiem sporo ludzie nastawiali.
Poza miejscowościami typowo turystycznymi pochowane są w lesie np. bunkry. I to sporo. A niektóre odrestaurowane, z ekspozycjami. Do jednego weszliśmy z Marcinem obydwaj. Do drugiego wszedłem sam a Marcin studiował przewodnik pod kątem tego, czego nie zobaczymy bo czasu mikro.
Po bunkrach pojechaliśmy do samego Helu. I zrobiła się 17:30. Cały półwysep to 35 km + jakieś 8 km z Władysławowa do naszej kwatery. Gdyby to wracać rowerkiem to byśmy znowu po ciemku wrócili. A na dodatek jeszcze zaczęła się pogoda nieco rozsypywać. Na szybko wchodzimy do Fokarium, kilka zdjęć i sprint na dworzec. Wpadamy w ostatniej chwili na peron i pakujemy się w pociąg. I tak przejazd zajął prawie godzinę ale dzięki temu udało się przed większym deszczem przebyć odcinek z Władysławowa do Jastrzębiej Góry. Docieramy około 19:30 kiedy zaczyna coraz bardziej pokapywać.
Dzięki naszemu Gospodarzowi wywieszone rano pranie ocalało przed zamoknięciem.

gozdi_89gozdi_89
Dziś totalne luzy. W planach Hel ale bez jakieś większej spiny. Odsypiamy cały tydzień. Pogoda słoneczna więc bierzemy się za pranie by już do domu były zapasy czystych ciuchów. Na śniadanko jakoś zachciało mi się jajecznicy więc spełniam swoje zachcianki. Wpisy na BS i tak zleciało pół dnia.
Zbieramy się w końcu i ruszamy na Hel. Tempo rekreacyjne aby nogom dać odpocząć.
Po drodze na przestrzeni 30 km udaje się jeszcze coś pozwiedzać - bunkry w Jastarni, przed Helem Muzeum Obrony Wybrzeża.

Na mapie taki mały pasek, a ciągnie się i ciągnie. Wreszcie docieramy, miałem w planach wypluskać się w Bałtyku, ale brakuje na przyjemności czasu i wpadamy jeszcze do Fokarium, pogoda już się psuje więc w drogę powrotną fundujemy sobie jazdę w pociągu i wracamy do Władka, a stamtąd już parę km do kwatery.

Jutro jak się uda to zabieramy się w drogę powrotną.

Dzień ósmy 04.08.2012

limitlimit
Dziś dzień ostatni podróży na północ. Dystans około 100 km więc bez ciśnień z czego zrobił się wyjazd o 10:00. Opuściliśmy agroturystykę w Hucie Kościerskiej i ruszyliśmy w swoją stronę. Po drodze, przez przypadek wynikły z tego, że mi się teren nie podobał przejeżdżamy obok dworku Wybickich. Wstępujemy na zwiedzanie. Szybkie ale sympatyczne :-) Potem dalej w drogę.
Teraz wiem, dlaczego Szwajcaria Kaszubska. Widoki piękne. Jak w Szwajcarii. Teren takoż. Ciągle w górę i w dół i tak na okrętkę. Niektóre zjazdy to tak powyżej 50 km/h co przy naszym tonażu czasem robi się mocno ryzykowne. Jak jednak sobie odmówić tej przyjemności po tym, jak się wyrzeźbiło podjazd?
Dziś miałem taki sobie dzień. W pewnym momencie żądam przerwy i wywalam się do góry kołami na ściernisku. Kilkanaście minut z przymkniętymi oczami i jakoś siły wracają nieco. Ostatnie 30 km do morza. Po drodze z kolei Marcin stwierdza, że jednak chwila odpoczynku jest mu potrzebna. Chyba wychodzi zmęczenie materiału.
Jak później policzyliśmy tak na oko ile km przejechaliśmy to wyszło nam ponad 850 km. A miało być jakieś 670.
Nad morzem pojawiamy się w okolicach Karwii. Tam też zjadamy obiado-kolację i ruszamy w poszukiwaniu bankomatu (najbliższy w Jastrzębiej Górze) i noclegu.
Znajdujemy i jedno, i drugie w J. Górze.
Na plaży spotykamy wędrowca, który depta wzdłuż całego polskiego wybrzeża. Robi nam foto.

Dziś zaczynam pakować fotki. Wkrótce linki do galerii.

gozdi_89gozdi_89
Nie ma, to tamto dziś nic nas nie zatrzyma Bałtyk jest w zasięgu ręki. Przynajmniej nam się tak wydaje. Co to jest jeszcze zrobić 100 przy tym jak już prawie całą Polskę przejechaliśmy, a tu nie było tak łatwo jak się wydawałoby, wczorajsze podjazdy to nic z tym co nas dzisiaj czekało. Już wiem skąd się wzięło określenie Kaszuby - polska Szwajcaria. Krajobrazy przepiękne, a widoki niczym jak byś w górach był.

Pobudka po pierwszym dniu wspinaczki, futrunek i doprowadzamy rowery do ładu. No nic pora ruszać parę minut po 9:00 odjeżdżamy z agroturystyki w Hucie i przyjmujemy wiadomy kurs. Nogi dziś trochę strajkują i modyfikujemy trasę unikając terenowych skrótów. Trafiamy na muzeum - dwór Wybickich w Sikorzynie. Urocza Pani opowiedziała nam o obiekcie, a na odchodne poganialiśmy się z Limitem po labiryncie. Ruszamy dalej, a tu ciągle pod górę. Wkraczamy w obszar kaszubskiego parku krajobrazowego i nacieszamy się pięknymi widokami rzeźbiąc co chwilę pod większe wjazdy. No ale jak jest pod górę musi być i na dół. Z tonażem lecimy ponad 50 km/h. Adam ma taki przepał, że co parę km robimy przerwy na dotankowanie. Z naszego szlaku odbijamy czasem na różne obiekty warte poświęcenia uwagi. 50 km już za nimi jeszcze połowa dystansu, a tu nadal wzniesienia. Przerwa na nabicie kalorii i ruszamy, wreszcie na wysokości Wejherowa, które omijamy tendencja zjazdowa. Fajnie się leci, ale kolejny dzień wspinaczki daje nam ostro popalić i rozkładamy się na 30 km przed finiszem na polanie. Już tak nie wiele, a sił coraz mniej. Czas się zebrać w sobie i dopiąć swego. Łykamy kolejne miejscowości: Luzino, Gniewino (co to w nim stacjonowali Hiszpanie na euro) i Krokową, gdzie zahaczamy o tamtejszy pałacyk. Już ostatnie kilometry, a tu na finiszu takie wzniesienie, że na dwa razy go pokonujemy.

Przez Karwińskie błota jedziemy do Karwi, gdzie o 19:00 zdobywamy morze.
W głowi szok dokonaliśmy tego. Obwieszczenie to światu i idziemy zjeść obiadokolację i poszukać kwaterunku na dwa kolejne dni.

Podsumowując to co udało nam się dokonać:
- 8 dni w trasie, wyjazd 7:00 sobota 28 lipca - przyjazd 19:00 sobota 4 sierpnia,
- przejechane 5 województw (śląskie, opolskie, wielkopolskie, kujawsko-pomorskie i pomorskie),
- minięte kilkadziesiąt powiatów i około 100 miejscowości,
- zdobyte większe miasta, Kluczbork, Ostrów Wielkopolski, Gniezno, Żnin, Bydgoszcz.
- zwiedzone różne muzea, pałace, kościółki i inne obiekty,
- przejechane prawie 900 km w jedną stronę, a to dopiero połowa naszego wyczynu, jeszcze trzeba wrócić,
- eksperymenty z kuchnią orientalną (7days z mielonką, kanapki z konserwą i dżemem, pomidory z pepsi i wiele innych)
- Sosnowiec (Wielki) od Władysławowa jest oddalony tylko o 3 km :D.
- nad morzem wcale nie jest płasko.

Tyle ciekawostek i niezapomnianych chwil na półmetku, jutro dzień lansu i bansu na wybrzeżu, a od poniedziałku nawijamy się w drogę powrotną.

Dzień siódmy 03.08.2012

limitlimit
Dziś dzień bogaty.
Start miał być o 8:00 ale tradycyjnie wyszła obsuwa i start uruchomił się po 9:00. Na początek kierunek Tuchola.
Dziś tylko asfaltami bo i tak mamy tyły czasowe. Mieliśmy być we Władysławowie dziś a będziemy jutro.
W Tucholi spotykamy dwóch rowerzystów z Orzesza (Roberta i Maćka o ile nie przekręciłem imion - jeśli tak, to przepraszam). Jadą do trójmiasta. Robią konkretne dystanse po 150 km a nocują głównie pod namiotem. Po drodze do Czerska mieliśmy okazję się razem potoczyć, posiedzieć na przystanku w trakcie burzy i dalej dojechać do Czerska.
Chłopaki pojechali dalej a my z Marcinem uderzyliśmy na rynek (o ile to był rynek) skonsumować obiad. Kiedy składaliśmy zamówienie zaczęło padać. Przesiedzieliśmy łącznie w Czersku jakieś półtorej godziny zanim dało się jechać. Plan jest taki, że nie ma planu. Jedziemy ile się da i robimy postój jak się zrobi znowu wrednie.
Raz nawet jesteśmy o krok od zadołowania się na noc w kwatery ale długo nie mogłem w okolicy znaleźć noclegu a deszcze przez ten czas wziął i przestał padać. Ruszyliśmy. I tak nam się koła toczyły, że wylądowaliśmy w końcu w Kościerzynie. Rundka po rynku, zakupy i na nocleg. Padam jak ścięty. Niższa temperatura, dystans i tempo dają o sobie znać.
Teren tu mają jak w górach. Zjazdy, podjazdy i tak na okrętkę. Gdyby nie to, że nam się spieszyło a ja byłem dodatkowo mocno hm… zirytowany obsuwą i zachowaniem pogody, to byśmy wolniej jechali a tak to bywało, że pod górkę cisnęliśmy ponad 30 km/h. Jutro dystans skromniejszy do pokonania a zarazem cel do osiągnięcia.

Zdjęcia na razie muszą poczekać, bo internet z gwizdka dalej podły.

gozdi_89gozdi_89
Etap siódmy Pieczyska - Kościerska Huta koło Kościerzyny.

Siedem dni już jak krążymy po Polsce. Dziś zakładamy sobie niecny plan dotarcia do Kościerzyny co by mieść bliżej do morza. Pobudka jak najwcześniej ale zanim się poskładaliśmy i przesmarowaliśmy rowery już 9:00 była.

Te Pieczyska to fajna miejscowość po nocy się nie wydawało ale jak dziś ruszyliśmy to można było cały obszar za dnia zobaczyć. Co prawda trafił się nam jak na razie najdroższy ośrodek ale jeszcze na naszą kieszeń. Leżąc na balkonie można by się pomylić z ośrodkami nadmorskimi. Gdy już wszystko gotowe pora ruszać, fot na odchodne i w drogę.

Trasa dzisiejsza to same asfalty by nadgonić stracony czas na naprawy i zrealizować dzisiejszy etap do Kościerzyny. Podjeżdżamy jeszcze pod sklep zrobić zapasy wody i kalorii i prowadzeni przez Garmina jedziemy najpierw na Tucholę. Od razu podkręcamy tempo i nadając zmiany co piątkę od 2 dni się to sprawdza więc podążamy tym tropem.
b
Na pierwszych 15 km średnia w granicach 22 km/h.Jest ciepło i do tego już tydzień w trasie więc tak co 15 km robimy krótkie przerwy.
Ja nie wiem czym bliżej morza tym więcej górek halo co jest grane ale i tak większość wzniesień pokonujemy bez problemu. W Cekcynie udaje się nam odnaleść południk 18 i docieramy na dwunastą do Tucholi.

Postój na starówce idę się rozejrzeć za pieczątkami i infor. turystyczną. Analizujac mapę topograficzną miasta dostrzegam dwóch takich dromaderów jak my, też zaplanowali przerwę w Tucholi, zagaduję chwilę i się okazuje że to nasi pobratyńcy z naszych stron. Chłopaki jadą od poniedziałku z Orzesza do Gdyni. Po przerwie żegnamy się co się okazuje tylko na chwilę i jedziemy pokręcić się jeszcze po starej części miasta. Dajemy kurs garminowi na Czersk i żegnamy Tucholę po paru kilometrach doganiamy sąsiadów zza Brynicy i wspólnie zmierzamy do Czerska. Na jednej wsi dopada nas dość obfity deszcz chowamy się w czwórkę pod wypasioną wiatą przystankową i czas dotarcia do Kościerzyny uległ zmianie. Prawie godzina przestoju, przynajmniej była okazja co nie co pogadać jeszcze z chłopakami. Na kilometr od granicy woj. przyśpieszamy tempo w celu sfocenia kolejnej tablicy wojewódzkiej - to już 5 województwo przez które jedziemy.

W Czersku się żegnamy z całkiem przypadkiem spotkanymi kolażami, oni z ambitym planem dotarcia do swojej rodzimy na pomorze, a my na rynek na jakiś obiadek w celu uzupełnienia kalorii. Znów obsuwa w czasie kolejny deszcz. Tym razem jak się zaniosło końca nie było widać. Nareszcie po 18:00 gdzieś się te chmury uspokoiły i mogliśmy kontnuować podróż z niepewnością czy uda nam się do Kościerzyny dotrzeć.

Z kilometra na kilometr trasa robiła się coraz ciekawsza te Kaszuby to jakiś dziwny ale piękny obszar zamiast płaskowyżu to pofałdowany teren z krętymi drogami obkrążającymi tamtejsze jeziora.

Już był w pewnym momencie kryzys i chcieliśmy znaleść nocleg przed metą ale jakoś zaczynało się rozpogadzać nawet powoli słońce się pokazywało i się zawzieliśmy by cel osiągnąć. W Borsku udaje się nam zamówić nocleg parę km za Kościerzyną i nie było odwrotu trzeba było to pokonać i dotrzeć.

Dzisiejszy etap dał nam popalić - drugi z kolei najdłuższy etap oraz nie duże ale liczne przewyższenia na trasie co powodowało atrakcyjność i dodatkową wydolność organizmu.

Do Kościerzyny z uśmiechem docieramy po 21:00, zakupy i nocne foto rynku i jedziemy na dzisiejsze miejsce postoju.

Cel na dzisiaj zrealizowany, pogoda nie chciała do końca współpracować ale się udało, jutro już nie ma, że boli zdobywamy Władysławowo.

Dzień szósty 02.08.2012

limitlimit
Plany sobie a wykon sobie.
Mieliśmy ruszyć o 8:00. Grzebanie się sprawiło, że wyruszyliśmy dopiero po 10:00. Jako, że byliśmy zakwaterowani w Biskupinie, zbrodnią byłoby nie odwiedzić muzeum i rekonstrukcji grodu w tej miejscowości. Dojazd zajął chwilkę ale samo zwiedzanie, i to dość ekspresowe, zajęło nam ponad godzinę. Opowiedzieć się nie da. To trzeba zobaczyć. Robi naprawdę wrażenie: chaty, wały, przedmioty z wykopalisk. Opuszczamy muzeum po 11:00 i jedziemy do Żnina. Po drodze ścigamy się kawałek z wąskotorówką. Potem jednak wertepkami docieramy do miasta. Tam wchodzimy na wieżę ratuszową na rynku. Pomieszczenie na drugim piętrze zostało zrekonstruowane w sposób, który sprawia, że ma ono niesamowity klimat. Z muzeum jedziemy jeszcze pod serwis rowerowy gdzie kupuję rozkuwacz. Po konsultacjach z Tomkiem dochodzę do wniosku, że muszę jeszcze wywalić jedno ogniwo z łańcucha aby przestał mi skakać przy deptaniu.
Marcin dopytuje się gdzie jest PTTK w Żninie i tamże się udajemy. Ośrodek nazywa się Przystań Pałucka (o ile nie pokręciłem nazwy). Zjadamy tam pyszny, dwudaniowy obiadek i jeszcze konsultuję się z Tomkiem w sprawie łańcucha.
Potem zabieram się za serwis, wywalam ogniwko i robię test. Jest ok. W końcu ze spokojem ducha mogę się bujać dalej. Wszystko w rowerku działa jak należy.
Ze Żnina uderzamy na Bydgoszcz. Po drodze Marcin stwierdza, że z Sosnowca do Władysławowa wcale nie jest tak daleko. Raptem 3 km. Niby fakt. Od Wielkiego Sosnowca do Władysławowa nie jest daleko. Niestety Sosnowiec nie ten i Władysławowo też nie to. Jedziemy dalej do śluzy na Noteci w Dąbinku. Tu chwila na szamanie, drapanie przymilnego kota i dalej w drogę. Wyjeżdżamy w końcu na Zielonce, gdzie nieco zadziwiamy lokalnych cyklistów lecąc asfaltem tak pod 40 km/h z naszymi betami na bagażnikach. Fajnie się leciało. Niestety potem ruchliwa droga i kluczenie po nieznanym mieście w żółwim tempie. Zakotwiczamy się na dłuższą chwilę pod pomnikiem Kazimierza III Wielkiego.
Focimy się. Potem szukam noclegu, który byłby w naszym zasięgu. Wypada na ośrodek Exploris w Pieczyskach niedaleko Koronowa. Rezerwujemy nocleg i jeszcze chwilę kręcimy się po mieście. Focę co się da ale czasu mało, miasta nie znamy i tak wychodzi z tego foto-misz-masz.
Jedziemy głównie asfaltami bez postojów żeby o jakiejś ludzkiej porze dotrzeć ale czas ucieka i robi się ciemno.
Miejscami da się polecieć wyżej 35 km/h. Niestety cały czas tak się nie da, zwłaszcza po zachodzie słońca i kiedy droga robi się nierówna. Pomny historii z kołem na takich miejscach sporo zwalniałem.
Do Koronowa około 21:30. Szukamy sklepu żeby coś do jedzenia kupić i potem już prosto do Exploris-a. Ku naszemu zaskoczeniu po drodze super ścieżki rowerowe. Szerokie, równiutkie, wzorowo oznaczone i całe kilometry tych ścieżek. Dojeżdżamy nimi niemal pod same drzwi naszego noclegu.
Jutro będziemy chcieli dotrzeć do Kościerzyny. Jeśli zarezerwujemy rano nocleg, to nie będzie odwołania i będzie trzeba rzeźbić aż do bólu.

gozdi_89gozdi_89
To już 6 dzień trasy. Etap z racji dużej dawki zwiedzania ograniczony dystansowo. Biskupin - Pieczyska koło Koronowa.

Po wczorajszym dniu regeneracyjnym jakoś się tak dobrze spało, że znów nie wyszły plany ze wcześniejszym startem, ale co tam wakacje to wakacje tak tylko poustawiać dystanse by na 12 wrócić.

Po porcji śniadania tym razem delikatnie płatki kukurydziane pakowanie i idziemy po pojazdy by je znów załadować. Jak zwykle odblaskowi ludzie robią show dookoła i przed ośrodkiem przystani biskpińskiej rozgrzała rozmowa na temat naszych sprzętów i planów najbliższych. Zapinamy tobołki, jedziemy oddać klucz i do osady biskupińskiej co to jej wczoraj nie zwiedziliśmy oglądając inne zabytki i budowle na szlaku piastowskim.

Wbrew pozorom nie jest to mały obiekt po odczycie z garmina wyszło, że przeszliśmy po obiekcie ok. 2 km. Oczywiście focimy wszystko co się da, co na aparacie z głowy nie wyleci.

Już południe opuszczamy Biskupin i jedziemy do Żnina przez Wenecję gdzie w muzeum kolei wąskotorowej łapię kolejną pieczątkę do kolekcji. Docieramy po raz kolejny na Rynek w planach serwis, muzeum i pttk, że jesteśmy już na starówce podjeżdżamy pod basztę ratuszową gdzie mieści się muzeum. Pani kasierka nas skojarzyła z dnia wczorajszego i w nagrodę za pomoc bajtlowi z rowerem weszlimy za free. Z racji ograniczonych funduszy zbiory nie są duże ale pomieszczenia szczególnie 2 piętrzo jest bardzo klimatyczne. Po zwiedzaniu na serwis po nowy rozkuwacz i jedziemy do PTTK-u. Okazało się, że jest na tej samej ulicy z której dotarliśmy do miasta. Kolejne miejce do polecenia. Siedziba oddziału mieści się w ośrodku pttku przy zalewie żnińskim z bardzo dobrą kuchnią, gdzie korzystamy i kosztujemy obiadek. Limit poprawia napęd skracając o kolejne ogniwka łańcuch i nareszcie wszystko gra i buczy. Pora się zbierać, wbijamy kierunek Bydgoszcz i ruszamy dalej. Garmin nam się trochę zamotał i miał problemy ze znalezieniem trasy i dołożyliśmy bonusowo jeszcze parę rundek po centrum. Jadąc jedną z ulic rozpoznała nas po kamizelkach mama chłopczyka i podziękowała za wczorajszą pomoc. Jadąc do Bydgoszczy zakręcamy jeszcze do Pałacyku w Lubostroniu niestety już zamknięty i nie zwiedziliśmy go od środka ale udało się złapać pieczątkę. Dalej już prosto nadając co 5 km zmiany jedziemy ku następnemu punktowi naszej trasy. Po drodze przecinamy Noteć i doszedłem do wniosku, że z Sosnowca (Wielkiego) do Władysławowa są tylko 3 km, a my tyle już jedziemy a morza nie widać. Chwila jeszcze przerwy i niczym rozpędzona lokomotywa docieramy o 18:00 do granic Bydgoszczy budząc dziw wśród mijających osób, że z takim bagarzem można tyle lecieć. Foto przy tablicy i wjeżdżamy do miasta. Szkoda, że dzień się już kończy tylko lizneliśmy miasto, a warto by tu conajmniej półdnia poświęcić na przejazd rowerem po atrakcjach miejskich. Z racji, że puźna pora zatrzymujemy się przed pomnikiem Kazimierza III Wielkiego i zaklepujemy sobie nocleg, udało się znaleść ok. 20 km od Bydgoszczy w Pieczyskach. Opuszczamy miasto z chęcią zawitania tu ponownie na dłużej i jedziemy dalej na północ. Jak tylko droga na to pozwala 28 z licznika nie schodzi. Znów ciemno jedziemy jeszcze do Koronowa po zakupy żywnościowe i już prosto prowadzeni przez Garmina na 22:00 docieramy do Ośrodka wypoczynkowego.

Jutro plan dotarcia do Kościerzyny czy się uda jeśli tak to już kamieniem dorzucić do Władysławowa.
Trochę się różnią pomiary moje i Limita ale spisuje to co mi wyliczy mój licznik.To już 6 dzień trasy. Etap z racji dużej dawki zwiedzania ograniczony dystansowo. Biskupin - Pieczyska koło Koronowa.

Po wczorajszym dniu regeneracyjnym jakoś się tak dobrze spało, że znów nie wyszły plany ze wcześniejszym startem, ale co tam wakacje to wakacje tak tylko poustawiać dystanse by na 12 wrócić.

Po porcji śniadania tym razem delikatnie płatki kukurydziane pakowanie i idziemy po pojazdy by je znów załadować. Jak zwykle odblaskowi ludzie robią show do okoła i przed ośrodkiem przystani biskpińskiej rozgrzała rozmowa na temat naszych sprzętów i planów najbliższych. Zapinamy tobołki, jedziemy oddać klucz i do osady biskupińskiej co to jej wczoraj nie zwiedziliśmy oglądając inne zabytki i budowle na szlaku piastowskim.

Wbrew pozorom nie jest to mały obiekt po odczycie z garmina wyszło, że przeszliśmy po obiekcie ok. 2 km. Oczywiście focimy wszystko co się da, co na aparacie z głowy nie wyleci.

Już południe opuszczamy Biskupin i jedziemy do Żnina przez Wenecję gdzie w muzeum kolei wąskotorowej łapię kolejną pieczątkę do kolekcji. Docieramy po raz kolejny na Rynek w planach serwis, muzeum i pttk, że jesteśmy już na starówce podjeżdżamy pod basztę ratuszową gdzie mieści się muzeum. Pani kasierka nas skojarzyła z dnia wczorajszego i w nagrodę za pomoc bajtlowi z rowerem weszlimy za free. Z racji ograniczonych funduszy zbiory nie są duże ale pomieszczenia szczególnie 2 piętrzo jest bardzo klimatyczne. Po zwiedzaniu na serwis po nowy rozkuwacz i jedziemy do PTTK-u. Okazało się, że jest na tej samej ulicy z której dotarliśmy do miasta. Kolejne miejce do polecenia. Siedziba oddziału mieści się w ośrodku pttku przy zalewie żnińskim z bardzo dobrą kuchnią, gdzie korzystamy i kosztujemy obiadek. Limit poprawia napęd skracając o kolejne ogniwka łańcuch i nareszcie wszystko gra i buczy. Pora się zbierać, wbijamy kierunek Bydgoszcz i ruszamy dalej. Garmin nam się trochę zamotał i miał problemy ze znalezieniem trasy i dołożyliśmy bonusowo jeszcze parę rundek po centrum. Jadąc jedną z ulic rozpoznała nas po kamizelkach mama chłopczyka i podziękowała za wczorajszą pomoc. Jadąc do Bydgoszczy zakręcamy jeszcze do Pałacyku w Lubostroniu niestety już zamknięty i nie zwiedziliśmy go od środka ale udało się złapać pieczątkę. Dalej już prosto nadając co 5 km zmiany jedziemy ku następnemu punktowi naszej trasy. Po drodze przecinamy Noteć i doszedłem do wniosku, że z Sosnowca (Wielkiego) do Władysławowa są tylko 3 km, a my tyle już jedziemy a morza nie widać. Chwila jeszcze przerwy i niczym rozpędzona lokomotywa docieramy o 18:00 do granic Bydgoszczy budząc dziw wśród mijających osób, że z takim bagarzem można tyle lecieć. Foto przy tablicy i wjeżdżamy do miasta. Szkoda, że dzień się już kończy tylko lizneliśmy miasto, a warto by tu conajmniej półdnia poświęcić na przejazd rowerem po atrakcjach miejskich. Z racji, że puźna pora zatrzymujemy się przed pomnikiem Kazimierza III Wielkiego i zaklepujemy sobie nocleg, udało się znaleść ok. 20 km od Bydgoszczy w Pieczyskach. Opuszczamy miasto z chęcią zawitania tu ponownie na dłużej i jedziemy dalej na północ. Jak tylko droga na to pozwala 28 z licznika nie schodzi. Znów ciemno jedziemy jeszcze do Koronowa po zakupy żywnościowe i już prosto prowadzeni przez Garmina na 22:00 docieramy do Ośrodka wypoczynkowego.

Jutro plan dotarcia do Kościerzyny czy się uda jeśli tak to już kamieniem dorzucić do Władysławowa.
Trochę się różnią pomiary moje i Limita ale spisuje to co mi wyliczy mój licznik.

Dzień piąty 01.08.2012

limitlimit
Dziś dzień rowerowy raczej dystansowo skromny. Wystartowany późno ze względu na konieczność odespania i dokonania prania.
Na początek pojechaliśmy do Gąsawa odwiedzić tamtejszy kościół z freskami malowanymi na drewnie. Kościelny opowiedział nam trochę o historii tej świątyni. Zrobiłem trochę zdjęć. Z kościółka jedziemy na stację kolejki wąskotorowej i rzutem na taśmę wsiadamy do pociągu, który przez Biskupin i Wenecję jedzie do Żnina. Po drodze mnóstwo focenia różności: grodu w Biskupinie, pociągu, okolic. Po godzinie docieramy do Żnina.
Na rynku pod muzeum Marcin robi serwis roweru jakiemuś brzdącowi a ja kupuję nową kasetę i łańcuch i robię to samo, co Marcin tylko swojemu rowerkowi. Po poskładaniu oczywiście okazuje się, że coś zmaściłem bo mi łańcuch przeskakuje. Ale najpierw siadamy na obiad w restauracji przy rynku i w międzyczasie zasięgam telefonicznie porady Tomka na temat mojego problemu. Dowiaduję się gdzie nie zasiałem. Po obiedzie jedziemy do parku i tam zabieram się za zabawę rozkuwaczem. Skracam łańcuch ale jeszcze trochę za mało bo w drodze przy 2:1 i 2:2 przeskakuje jak depnę. Poza tym jedzie się zupełnie inaczej niż na starym komplecie kaseta-łańcuch, który miał tak koło 5000 km. Przy okazji wykańczam rozkuwacz i jutro będę musiał nabyć nowy.
Robi się godzina prawie 19:00 i mamy dylematy czy robić trasę Żnin-Biskupin z objazdem czy prosto do Biskupina.
W końcu zaczynamy jednak objazd ale nie wg zaplanowanej trasy tylko od punktu do punktu z opcją, że skończymy jazdę jak będzie już za ciemno.
Po drodze odwiedzamy kolejny kościółek w Świątkowie, gdzie sympatyczny kościelny wpuszcza nas do środka i mamy okazję zrobić kolejne zdjęcia na pamiątkę.
Potem już właściwie tylko gonitwa po polach w stronę Marcinkowa Górnego, gdzie robimy sobie zdjęcie przy pomniku Leszka Białego oraz strzelam foto pałacyku. Potem już zjazd do Gąsawa, zakupy i powrót na kwaterę gdzie Marcin wykonuje potrawy kuchni egzotycznej (konserwa turystyczna z dżemem na kanapce) a ja dłubię wpis.

gozdi_89gozdi_89
Dzień piąty to dzień odpoczynku. Czas na pranie i zwiedzanie okolic.

Z łóżek wstajemy dość późno. Jakieś śniadanko i bierzemy się za robotę. W planach mamy jeszcze pokręcić się po okolicy i pozwiedzać parę ciekawych obiektów więc trzeba było się z praniem szybko uwinąć. I tak się nie wyrobiliśmy i w teren dopiero ruszamy około 13:00.

Limit wykrakał, że coś spokojnie przy takich ciężarach i tylu km ani jednego kapcia, no i się stało. Idę do roweru i przymusowa wymiana dętki. Nie wiem jak to się stało ale moja zapasowy kapeć był dziurawy i musiałem się ratować łatką od Limita.

Rower gotowy no to znów zdecydowanie po czasie ruszamy na objazd. Na początek wracamy się do Gąsawy zobaczyć tą perełkę do wszystkie przewodniki o niej piszą. Jeden z nielicznych drewnianych kościołów w których na ścianach znajdują są freski. Kościelny otworzył nam oraz opowiedział o paru ciekawostkach związanych ze świątynią. Czas goni zbieramy się do dworca kolei wąskotorowej z Gąsawy do Żnina. Że dzień relaksu fundujemy sobie takową wycieczkę. Podziwiając różne widoki - Gród biskupiński, skansen kolei i ruiny Zamku w Wenecji docieramy do Żnina.
Ze stacji jedziemy na Starówkę i szukamy serwisu w celu zakupu kolejnych części do pojazdu Limita. Przed muzeum zaczepia mnie przesympatyczny chłopczyk i prosi o pomoc przy rowerze. Normalnie nie mogłem odmówić, z pozoru błacha robota założyć na zębatki łańcuch okazała się 15:00 operacją. Nowoczesna myśl techniczna nie zna granic. Żeby dostać się pod osłonę napędu musiałem pół roweru rozkręcić, ale się udało i chłopczyk mógł dalej śmigać na swoim sprzęcie. Limit jak zwykle usprawniał swój sprzęt. Poprzednia kaseta już się nie nadawała i zakupił nową. Kombinacje z łańcuchem no ale nadal nie jest to co być powinno być - przeskakuje na niektórych przełożeniach. Po 17:00 futrunek obiadowy w restauracji basztowej i ruszamy w pętle dzisiejszej trasy.

Po drodze mieliśmy takie obiekty jak pałac i kościółek w Cerekwicy, odbijając trochę od rano wyznaczonego odcinka Świątkowo gdzie znajduje się drewniany kościółek. Początkowo przez asfalty i pola przy zmierzchu słońca albo już nawet po zmierzchu docieramy do Marcinkowa Górnego, gdzie podziwiamy kolejny pałacyk oraz pomnik Leszka Białego.

Po sweetfociach ruszamy do Gąsawy gdzie rzutem na taśmę łapiemy się na sklep. Swoich sakw nie brałem i cały prowiant musiał się o Adama więc już wolnym tempem wracamy do naszego noclegu.

Jutro jeszcze zobaczyć gród w Biskupinie i lecimy do Tucholi.

Dzień czwarty 31.07.2012

limitlimit
Dziś start po 10:00. Po kilkunastu kilometrach asfaltami wśród lasów i pól zaczęło się kopanie w piasku, liczenie bocianów i wymijanki ze sprzętem rolniczym.
Początkowo chcieliśmy do Żnina dociągnąć ale po drodze plany się zmodyfikowały. W Gnieźnie spędziliśmy dość sporo czasu. Po drodze też nam tenże uciekał. Głównymi sprawcami były zabytkowe kościółki. Niektóre z nich nawet udało się odwiedzić a wszystkie napotkane ofocić. Jeden od wewnątrz. Pozostałe były już zamknięte.
W Gnieźnie dzwonię o nocleg i się okazuje, że jest i to całkiem niedrogi. Decydujemy się na pozostanie w Biskupinie na dwa noclegi. Zrobimy sobie krótką trasę bez sakw. Ja dodatkowo muszę kupić nową kasetę i łańcuch. Poprzednie mają tak na oko około 5000 km. 5 i 6 spiłowane w szpileczki i teraz muszę się szarpać albo na młynkach 3-4 albo ciężkim deptaniu na 3-7.
W Pyzdrach spotykamy grupę fotograficzną z PTTK Oddział Sosnowiec. Wręcz nie do uwierzenia. Chwilę rozmawiamy. Focimy się wzajemnie. Potem pożegnanie i jedziemy dalej.
Większość drogi asfaltami i to takimi, gdzie można się nieźle rozbujać. Było sporo odcinków, gdzie lecieliśmy sporo ponad 30 km/h i to nawet pod górki. Marcin pilnował zmian. Co 5 km zmienialiśmy się w roli prowadzącego i jazda szła dość sprawnie. Jedynie odcinki leśne i polne delikatniej żeby znowu na wertepach czegoś nie rozwalić.
Jutro małe kółeczko po okolicy. Próba zakupu łańcucha i kasety. Jak się uda, to przejażdżka kolejką wąskotorową i może coś jeszcze.
Po drodze utrzymywaliśmy kontakt telefoniczny z Moniką i Tomkiem nawzajem informując się o naszych postępach. Mają dużo bardziej ostre tempo. Dziś np., kiedy my już pakowaliśmy się do pokoju oni jeszcze jechali i mieli w planach zwalczenie 20 km.

gozdi_89gozdi_89
Dzień czwarty w trasie. Po licznych przygodach dnia wczorajszego, dziś już z dobrymi rowerami stawiamy sobie za cel Biskupin. To już będzie 4 województwo na naszej trasie jeszcze tylko Pomorskie.

Procedura poranna jak zawsze, dziś jednak trochę trzeba było się pomordować by tego piasku z napędu się pozbyć. Pakujemy manele foto z noclegu i ruszamy. Dziś nowy sposób jazdy zmiany co 5 km sprawiały, że te kilometry same uciekały, mając chwilowo dość lasów dziś większość asfaltowa.

Parę minut po 10:00. Rozkręcamy maszyny i kierunek Gniezno. Dzień mija bez większych niespodzianek, nie za zimno nie za gorąco długie proste pozwalały nadrobić to co straciliśmy przez defekty. Po drodze kilka telekonferencji z Tomkiem o postępach z podróży. Nockę spędzili w namiocie i żeby zatankować telefony korzystają z uprzejmości Policji i ładują na komisariacie robić przy okazji przerwę śniadaniową.

Mijamy Wartę i robimy przerwę w Pyzdrach, szukam gdzie można zebrać pieczątkę dla potwierdzenia i trafiamy do muzeum ziemi pyzdrskiej (chyba tak to było poprawnie). Udaje mi się załatwić to co chciałem. No i tutaj kolejny przykład, że kamizelki się rzucają w oczy. Spotykamy grupę fotografów z Sosnowca, chwila rozmów i ruszamy dalej. Po drodze jeszcze kilka krótkich przerw co by się Garminowi nie dać wywieść znów przez lasy. Za Piaskami na jednej Wsi postój na drugie śniadanie.

Po kolejnej porcji kalorii stwierdzamy, że w końcu uda się w całości zrealizować zamierzony cel i o normalnej porze dotrzeć do noclegu.

Pora ruszać nim się ogładamy przecinamy Autostradę A2 na wys. Wrześni i chwilę potem ciągnąc asfaltami przez pola docieramy do pierszej Stolicy Polski Gniezna. Planowaliśmy tu obiadować ale jakoś brzuchy jeść nie wołają więc idziemy się trochę po mieście pokręcić i pozwiedzać. Tutejszy PTTK już był zamknięty więc wracamy na Rynek i zaklepujemy sobie nocleg w Biskupinie.

Opuszczamy Gniezno tempo konkretne jak na 4 dzień wojaży z obładowaniem średnia momentami dochodziła do 21 km/h.

Po drodze jeszcze zahaczamy o miejsca zabytkowe na szlaku piastowskim i ok. 21.00 docieramy do Biskupina.

Jutro dzień przerwy na opranie i zwiedzenie pozostałych obiektów na Szlaku Piastowskim. Jak dobrze pójdzie w sobotę dotrzemy nad Morze.

Dzień trzeci 30.07.20112

limitlimit
Start opóźniony przez przymusowe serwisowanie mojego nieszczęsnego koła. Zakładam szprychę. Zakładam nową oponę bo poprzednia się wytarła od obręczy ale sytuacja się nie zmienia. Kółko dalej bije. Decyduję się na wymianę koła i w tym celu trzeba nam dociągnąć do Ostrowa Wielkopolskiego. Jakieś 20 km. Przy recepcji ośrodka Lido spotykamy Witka (którego tradycyjnie przechrzciłem na Waldemara - ta moja pamięć do imion). Okazuje się, że wraca do Ostrowa i zaoferował się na przewodnika. Droga szybko leci na rozmowach okołorowerowych i nie tylko. Witek podprowadza nas prosto przed drzwi serwisu i tam się żegnamy na jakiś czas wymieniając się numerami telefonów i z zapowiedzią, że zjemy później obiad. Sympatyczny serwisant ogląda mój rower i stwierdza, że niestety nie mają gotowych kółek 26 cali z tarczami i wskazuje drogę do konkurencji o jakieś pół kilometra. Jedziemy. Opona, która tarła od jakiegoś czasu, daje się coraz bardziej we znaki. W drugim serwisie historia się powtarza. Jedziemy do centrum na Kaliską. Tam się okazuje, że to punkt obsługi rowerków z górnej półki. Kółko jest, owszem, ale za 3 tysie czyli pewnie karbon. Nie dla mnie. Zaplecenie trochę by trwało więc jedziemy w jeszcze jedno miejsce na skrzyżowaniu ul. Królowej Jadwigi i al. Słowackiego. I sukces. Kółko nie tanie bo łącznie z bagażnikiem wydałem ponad 400 pln ale najważniejsze, że rowerek w końcu jedzie i nie muszę się bać, że mi cały bagaż rymsnie w czasie jazdy.
Zanim jednak wystartowaliśmy z serwisu ponad blisko 3 godziny wędrowaliśmy po Ostrowie Wielkopolski z Witoldem jako przewodnikiem. Poznaliśmy przemiłą Panią w PTTK, która zasypała nas zarówno wiadomościami o mieście jak i okolicach, w które się udajemy. Część z nich, niewielką niestety, udało nam się odwiedzić. Potem jednak presja czasu i ciemności zmusiły nas do pośpiechu. Samo miasto robi bardzo dobre wrażenie. Te 3 godziny to zdecydowanie za mało ale dzieki temu, że mieliśmy przewodnika, bez błądzenia udało nam się zobaczyć co ciekawsze miejsca w centrum oraz zjeść smaczny obiadek.
Pod serwisem żegnamy się z Witkiem i serwisantem, który uleczył Nowego Rumaka, i za wskazówkami jedziemy dalej w drogę. Większość asfaltami i to niezłymi, więc jest okazja się rozbujać. Lecimy gdzie się da po 30-35 km/h. Ciężko się rozpędzić z takim bagażem ale potem się leci już całkiem ładnie.
Czasem udaje się coś sfocić - szybowce, pałacyk.
Docieramy do Pleszewa już o zmierzchu. Tam udaje nam się znaleźć nocleg dzięki Garminowi ale mamy jeszcze 24 km do przejechania. Foto na rynku i gnamy dalej już bez zatrzymywania. O ciemnej nocy jedziemy polami i lasami. Po drodze kopiąc w piasku. Docieramy na miejsce o północy totalnie zmordowani. Niestety zasię słaby i nie ma jak wrzucić od razu wpisu więc pozostaje go tylko skomponować i poczekać na okazję do wgrania.
Po drodze kilka sesji komunikacyjnych z Moniką i Tomkiem. Też narzekają, że im planu się nie udaje wyrobić i nocleg odprawiają gdzieś na ściernisku.
Plan na dzień następny to dociągnąć do Żnina. Trochę ponad 110 km ale po drodze sporo atrakcji (m. in. Gniezno, Biskupin) i może trochę czasu brakować.

gozdi_89gozdi_89
Kolejny dzień w trasie jak na razie najkrótszy etap ale z licznymi przygodami. Dziś Antonin - Stawisko.

Z obsuwą czasową ciężko nadrabiać tempo szczególnie, że sprzęt nie chce chodzić za dobrze. Plan minimum to dotrzeć do Ostrowa Wielkopolskiego i tam zrobić porządek ze sprzętem Limita.

Dzień zapowiada się ładnie korzystając z tego, że Limit jeszcze nadrabia braki snu idę się trochę pokręcić po obiekcie trochę się rozciągając i wypluskać w ciepłej wodzie zbiornika wodnego na terenie ośrodka. Wstawanie idzie opornie ale się w końcu zbieramy.

Standardowa poranna procedura - futrunek, serwis rowerów (czyszczenie smarowanie plus wymiana kolejnej szprychy), przetasowanie w sakwach i w drogę. Z Antonina wyruszamy o 10:00, procedura zdania domku i oczywiście kolejne pieczątki do kolekcji.

Reklama robi swoje. Spoglądając na nasze kamizeli i załadowane rowery zaczepia nas cyklista chwila rozmowy gdzie to zmierzamy i okazuje się, że Witek jedzie w naszym kierunku do Ostrowa i będzie naszym przewodnikiem. Za dnia zwiedzamy jeszcze Pałac Myśliwski Radziwiłłów w Antoninie i ruszamy na Szlak prowadzeni przez nowo poznaną osobę.

Jadąc dalej w okolicach Stawów rybnych przed Jankowem Przygrodzkim spotykamy kolejnych 2 cyklistów. Okazało się, że są z klubu rowerowego z Ostrowa i szykują trasy na ogólnopolską imprezę rowerową w Antoninie. Po wymianie zdań z rowerowym pozdrowieniem jedziemy do Ostrowa szukać serwisu.

Ostrów swoim urokiem sprawił, że zostaliśmy tu trochę dłużej. Witek zaprowadza nas pod jeden z paru serwisów na mieście i chwilowo się żegnamy i tak odsyłani od jednego do drugiego serwisu nic nie załatwiamy. Wreszcie za 4 podejściem znajdujemy ten właściwy ale, że trochę to potrwa - wymiana koła i bagażnika korzystamy z zaproszenia Witka i idziemy zwiedzać miasto przy okazji zakręcić gdzieś na obiadek.

Zmierzamy na rynek śmieszne uczucie 3 dni w trasie a tu na piechotę idziesz, niczym marynarz jak z morza zejdzie na ląd. Jest Witek na początku do PTTK-u Ostrowskiego, gdzie przemiła Pani z racji dużego natłoku informacji uciekło Mi imię opowiada nam co i gdzie warto zobaczyć. Patrzymy na zegarek miło się rozmawia ale czeka nas dalsza droga. Witek zaprowadza nas do Smażalni Ryb. Co z polecenia to z polecenia. Zamawiamy z Adamem porcje Dorsza z dodatkami. Brzuchy pełne teraz to starczy do wieczora, za niedrogie pieniądze smacznie i dobrze się najedliśmy. Czasu mamy jeszcze trochę i ruszamy w miasto, po drodze zwiedzając te atrakcje o których wspominała Pani w Oddziale. Czyste ulice, odnowione kamienice, rewelacyjny rynek. Dochodzi 17:00 trochę oddechu dał nam ten przestój w Ostrowie. Witek odprowadza nas jeszcze do sklepu rowerowego, gdzie czekały na nas nasze sprzęty. Rumak Limita ma nowe kopyto więc już powinno być z górki ale bez szarżowania po terenie, żeby i tego nie zajechać. Opuszczamy Ostrów i ruszamy dalej. Po drodze przerwa na focenie szybowców zakupy na potem no i telekonferencje z Tomkiem jakie mają postępy na trasie i kierujemy się na Pleszew. Na nowych kapciach i gładkich jak stół asfaltach ten odcinek pokonujemy bez problemowo. Tam przerwa na małe co nieco i pytamy garmina co nam zaproponuje za nocleg. Jest opcja agroturystyka w Stawisku, dzwonimy i jest wolne. Przybieramy kurs na mapie tego nie ma więc jedziemy jak nam Garmin zagra. Zatrzymujemy się jeszcze na Starówce w Pleszewie i ruszamy. Już się zaczyna ściemniać kolejny nocleg co dotrzemy po 22:00. Garmin nas prowadzi lasami ciemno jak w d.. :D Ale nasze lampki dają z siebie wszystko i brniemy do noclegu.
Jakby tego było mało przygody się jeszcze nie skończyły. Lecimy przez totalne piaski w pewnych miejscach trzeba było pchać bo o jeździe zapomnij. W końcu koniec tego wariactwa docieramy do celu. Rozlokowanie się szybki prysznic i spać.

Dzień drugi 29.07.2012

limitlimit
Rano plan wstać tak, żeby wyjechać o 8:00. Okazuje się, to nierealne bo mój bagażnik wymaga interwencji. Giąłem, giąłem i przegiąłem. Pękła jedna z rurek. Decyduję się wybyć do centrum Kluczborka i zapolować na kogoś chętnego do odsprzedania choćby używki. Niestety jedyny potencjalny dawca nie miał właściciela a inni nie mieli odpowiedniej konstrukcji. W międzyczasie zjawił się właściciel miejsca, gdzie stacjonowaliśmy i z Marcinem uskutecznili prowizorkę za pomocą gwoździa.
Wróciwszy z bezowocnych łowów zamontowałem zdezelowany podzespół. W drodze powrotnej odkryłem, że pękła jedna ze szprych. Tak więc i ją trzeba było wymienić. Obsuwa czasowa zrobiła się spora. Wyruszyliśmy na 1 z dzisiejszych etapów około 11:30. Jazda początkowo delikatna w obawie, że bagażnik się rozleci i nas kompletnie uziemi.
Potem jednak tempo się nakręcało i nawet po wertepkach pozwalaliśmy sobie czasem zaszaleć. Na gładkich asfaltach były odcinki, gdzie z tobołami lecieliśmy całkiem sporo. Nawet po 40km/h.
Focenie tu, focenie tam. Sweet focie w celu uwiecznienia pobytu do KOT-u.
Po drodze dwie burze. Jedna przeczekana pod sklepem. Akurat stanęliśmy zrobić zakupy i się posilić jak lunęło. Było to w Komorznie. Druga burza dorwała nas za Kobylą Górą. Fartownie stała w pobliżu wiata przystankowa. Ona toż nam uratowała zadki od zmoczenia.
Po drodze było trochę mykania w terenie. Zwłaszcza końcówka była super. Przepiękny las po deszczu. Pachnący. W kolorach zachodzącego słońca. Nic tylko tam zostać. Niestety nas gonił czas. Chcieliśmy dotrzeć dziś do Ostrowa Wielkopolskiego. Niestety awarie, burze itp. skutecznie nas spowolniły. Dotarliśmy do 3 z dzisiejszych etapów do Dębnicy. Tam pytamy Garmina, gdzie śpimy a on odpowiada, że jest coś takiego w Antoninowie o 6 km. Potwierdzamy u jednej z mieszkanek to info i kierujemy się za radami GPS-a do celu. Pod koniec, w ciemnościach trochę nam się w lesie ścieżka zamotała, ale w końcu trafiamy. 3-osobowy domek mamy do swojej dyspozycji.
W drodze do Dębnicy odkrywam, że znowu rozleciała się jedna szprycha. Czyli jutro wymiana. Jak dotrzemy do Ostrowa, to mam nadzieję kupić nowy bagażnik i może uda się "na już" wycentrować tył.
W Kobylej Górze dostaliśmy "szacuna" za dotarcie z Sosnowca do tego miejsca. W ogóle jak się ludziom mówi, że nad morze kręcimy to robią oczy. Nie wiem, czy nasze słowa są ich w stanie przekonać, że to jednak da się zrobić jeśli tylko sprzęt nie padnie i człowiek się nie rozsypie.

gozdi_89gozdi_89
Etap drugi z przyczyn technicznych krótszy niż zamierzaliśmy Kluczbork - Antonin.

Dzień się zaczął pochmurno z tendencją dla pogody. Powoli się rozkręcamy poranna porcja kalorii i bieżemy się za pakowanie. Już wiadomo będzie obsuwa w czasie. Serwis rowerów - czyszczenie i smarowanie napędu ale co zrobić z bagażnikiem. Metalo-plastyk czyt. Limit próbował nagninać trochę lecz na nic się to zdało bo bagażnik wybredny i jedna ze wspornic nadłamała się więc szukamy skąd i gdzie zaradzić w niedzielę inny bagażnik. Adam ruszył w miasto, a Ja pilnowałem dobytku zastanawiając się co by tu wymodzić. Na pomoc dotarł właściciel obiektu, gdy Limit usilnie szukał sprzedawcy, u nas trwała operacja usztywnienia badziewia. Udało się coś wymodzić. Jak by tego było mało to wracając z miasta Limit oznajmił, że poszła Mu też szprycha, która przyszpożyła nam ambarasu. Doprowadzamy rower do stanu używalności, teraz na mnie przypadła rola wiezienia naszego mobilnego awaryjnego lokum co by odciążyć zwichrowany bagażnik i osłabione koło. Fota na odchodne i lecimy zamiast o 8:00 ruszamy o 11:30 dopiero. Aura nie chce współpracować jak gdzieś lepszy asfalt to wmordewind był na tyle nie miły i dymał w nas dodatkowo spowalniając nam prędkość.

Wiedzieni w dalszym ciągu przez Garmina, który sprytnie prowadzi nas różnymi bocznymi drogami jedziemy w kierunku Ostrowa Wielkopolskiego, co w ciągu dnia i przygód zmieniło nasze plany i wiedzieliśmy, że dziś będzie ciężko tam dotrzeć. Wiatr na twarz, bijące koło nie było łatwo. Mknąć między łąkami, wsiami, polami, lasami mimo tego jedziemy dalej. W oddali widać front nadchodzi co nie wróży nic dobrego. Na odcinkach gdzie się dało rozkręcaliśmy nasze ciężarówki nawet do 40. Uciekając przed chmurą docieramy do Komorzna robiąc przystanek na drugie śniadanie, robimy zakupy ledwo się pod parasole schowaliśmy, a tu jak nie lunie to ponad półgodziny przestoju znów nam wypadło. Dobrze, że ta chmura gdzieś w polach nas nie złapała. Jak już woda z drogi lekko spłynęła, nadrabiając stracony czas nie marudząc brnęliśmy dalej. W Ignacówce wieżdżamy w już 3 województwo przed nami dwa dni drogi w Wielkopolsce. Trasa mija dość spokojnie nie gonimy tempa no może czasami z przerwami na drobne majstrowanie przy kole i foceniu krajobrazów i okolicznych budynków sakralnych i nie tylko.

Przed Marcinkami, gdzie robiliśmy zakupy na wieczorny futrunek ekstra premia górska dała popalić. Już wiemy, że nie da rady osiągnąć Ostrowa, a początkowo nawet Pleszewa i brniemy do Dębnicy, gdzie kończył się 3 odcinek dzisiejszego etapu. Za Kobylą Górą znów zanosi się na konkretny deszcz. Twardo jedziemy w kierunku chumury prowadzeni przez wiadomo kogo. Daleko nie udała się ta szarża parę kilometrów od miasta burza nas dopada w ostatniej chwili chowiemy się pod wiatą przystankową.

W Dębnicy okazuje się, że z noclegu nici więc dzięki Garminowi i potwierdzeniu przez miejscową aktywnie spędzającą czas z kijami Panią trafiamy do Antonina, gdzie dzisiejsze zmagania zakończamy.

Dzień pod znakiem bagażnika i szczęścia lub dobrych układów z Górą. Minimalny cel trzy cyfrowy dystans zrobiony. Jutrzejszy cel Biskupin czy dojedziemy dzień wstanie to się zobaczy.

Zdjęcia, jak uda się coś wcisnąć. Dziś internet z gwizdka wyjątkowo podły.

Dzień pierwszy 28.07.2012

wpis limitlimit
Na początek start do Czeladzi na spotkanie z Marcinem. Na rynku zjeżdżamy jednocześnie. Robimy focię startową i ruszamy w drogę. Do Wojkowic eskortuje nas jeszcze Tata Marcina. Tam się żegnamy i we dwóch jedziemy dalej.
Pogoda rewelacyjna.
Trasa jak na mapie więc opisywać nie będę. Jedynie bardziej charaktersytyczne elementy.
Charakterystycznym elementem zaś było to, że mi się sp..suł bagażnik. Niby taki ładny, taki nowy, taki aluminiowy a się był pogiął na 15 km przed Kluczborkiem. Musiałem wszystkie bety zdjąć, zdemontować błotnik żeby nie tarł i zapakować wszystko od nowa. I potem jazda tempem emeryckim. A mieliśmy już grubo ponad 18 km/h średnią :-/
Jutro będzie trzeba pokombinować z nagięciem trasy tak, żeby o jakiś większy hipermarket zahaczyć w nadziei, że uda się tam kupić nowy. Nie będzie to niestety łatwe, bo jutro niedziela :-|

Poza tym po drodze tradycyjnie popisy Garmina czyli hardcore po lesie. Extra śmieszne pętelki po kilkaset metrów.
Ale muszę też oddać Garminowi, że jak zapytałem, gdzie jemy to pokazał nam drogę do bardzo fajnego miejsca i obiadek był naprawdę smaczny i obfity a za przyzwoite pieniądze. Tak samo Garmin spisał się, kiedy przyszło szukać noclegu. Bezbłędnie podprowadził pod drzwi miejsca, gdzie udało nam się zanocować.

Po drodze focenie miejsc i zdarzeń różnych. Głównie kościoły i pałace ale był też i pogrzeb. Na wesele się nie załapaliśy bo zaczynało się później (tam gdzie jedliśmy obiad). Foto, jak uda się załadować choć kilka, to będą nieco później. Niestety internet z gwizdka pozostawia wiele do życzenia.

Plan na dziś wykonany generalnie choć z niejaką obsuwą czasową. Miało być dojechane do 18:00 i byłoby, gdyby nie bagażnik. Były takie miejsca polesie, gdzie kilometrami się zasuwało wyżej 25km/h. Nie mówiąc już po asfalcie. Zanim mi padł bagażnik to średnią miałem 18,4km/h i była na wzroście. Dopiero po awarii się wszystko posypało.

Plan na jutro był taki, że przebijamy za Ostrów Wielkopolski, do Bieganina konkretnie. Ze względu na konieczność wymiany bagażnika, i dzisiejszej prognozy pogody na jutro start może się opóźnić i przejazd zakończyć na Ostrowie Wielkopolskim. Zobaczymy co jutrzejszy dzień przyniesie.

Poza tym w ogóle fajny rowerowo dzień. Z Marcinem jechało mi się bardzo dobrze. Równe tempo, zmiany, postoje jak trzeba, zero marudzenia :-)

gozdi_89gozdi_89
Etap 1: Sosnowiec - Kluczbork
Nadszedł wreszcie ten dzień kiedy to po raz pierwszy to co wcześniej zaplanowałem (plany wakacyjne) realizuję.
Ostateczne pierdoły wrzucam do sakw i w drogę ku nowej przygodzie w nieznane.
Pobudka przed 6:00 co by się rozkręcić i niczego nie zapomnieć. Już czas dopnam sakwy do roweru - jakie to duże i tyle km z nimi przejechać :D, śpiwór, karimata i w drogę do Czeladzi na spotkanie z Limitem skąd wspólnie ruszymy.
Na Rynek jadę z tata który mnie eskortuje, nie wiem jak to się stało ale na Starówkę docieramy po raz pierwszy jednocześnie. Foto dla potomnych i ruszamy. Jak na debiut z sakwami to nawet spoko się jedzie.

Do Wojkowic jeszcze jedziemy z tatą, tam się żegnamy i lecimy dalej. Pogoda super ciepło mięśnia rozgrzane i się fajnie jedzie. Trochę znanymi mi i trochę innymi drogami prowadzeni przez Garmina brniemy do pierszego postoju, który wypadł przed Boruszowicami. Drugie śniadanko i trzeba się zbierać szkoda dnia. Zakręcamy jeszcze pod starą papiernię pofocić trochę kierując się na Tarnowskie Góry, które sprawnie bokiem omijamy.

Jadąc dalej dając sobie zmiany docieramy do Krupskiego Młyna, tutaj upał niemiłosierny przerwa na ochłodę w postaci Big Milka. Tak się zastanawiam dziwna ta klątwa Limita nawet jeśli on nie wygra a inna osoba przebywająca z nim to coś niedobrego wisi w powietrzu. Smigając od Młyna większość drogi lasami z prędkością dochodzącą do 30 co z tonażem na zadzie i nierównym trenie nie jest łatwe gnalimy już do Dobrodzienia, na futrunek. Zajeżdżamy na starówkę, a miasteczko jak opuszczone ludzi jak na lekarstwo - kręcimy się tu i tam knajpy nie ma by coś przekąsić, a przy tym rower bezpiecznie zostawić.
Wreście wpadamy na pomysła co by Garmina zapytać - on niczym wujek Google zaprowadził nas do restauracji, gdzie za nie drogie many najedliśmy się do syta. Godzinna siesta i już prosto do mety dzisiejszego dnia. Na 15 km przed finiszem klątwa zaczęła działać zdeformował się bagażnik Limita i mieliśmy dość sporą obsówę w czasie. Jakoś udało się trochę doprowadzić do stanu używalnośći i bez gonitwy docieramy do Kluczborka. Zakupy w Kaufie kręcimy się po starym mieście wieczór się zbliża, pora kwatery szykać, dzwonimy po ofertach z banerów ale jak na złość albo brak miejsc albo za daleko. Kolejny raz po rozum do głowy Garmin ratuj i tak doprowadza nas do skromnej posesji na peryferiach miasta. Się nam trafiło za 70 zeta mieliśmy całą chatę dla siebie.

Co jutro dzień się obudzi będzie wiadomo - jedyne co pewne za szybko stąd się nie wyrwiemy bo trzeba zabezpieczyć bagażnik.

Plan na dziś wykonany w 100% Pogoda na 5 no i średnia na takim dystansie zadowalająca szkoda tylko, że ten bagażnik się popsuł.
Mapa u Limita pod opisem z dzisiejszego etapu

O ile nie zaznaczono inaczej, treść tej strony objęta jest licencją Creative Commons Attribution-ShareAlike 3.0 License